Jest to niezwykła dyscyplina sportu - opiera się na porozumieniu ze zwierzęciem, które przy odrobinie szczęścia jest od nas dziesięć razy cięższe, ze dwadzieścia razy szybsze, do tego jest niezwykle spostrzegawcze, szybko reagujące i cechujące się świetnym wyczuciem emocji i nastrojów. Wymaga pewnej minimalnej sprawności fizycznej, ale przy regularnych treningach szybko odczuwamy wzrost tej sprawności. Bardzo poprawia stan zdrowia - ma ogólnorozwojowy charakter. Hipokrates uważał jazdę konną za jeden z trzech najzdrowszych rodzajów aktywności fizycznej (obok pieszych wędrówek i pływania). Stajenne zapachy (amoniak) skutecznie pacyfikują nawracające się przeziębienia, a jazda konna jako taka poprawia ogólną odporność organizmu.
Jest to dyscyplina, którą można uprawiać naprawdę długie lata - najstarsza osoba, którą uczyłam początków jazdy konnej (ze 20 lat temu w Zbrosławicach) miała mocno ponad 50 lat. "Późny tatuś" miał dość marznięcia na widowni hali, gdy jego córka uczyła się u mnie jeździć. Kiedyś, dla żartu, zaproponowałam, że następnym razem weźmiemy drugiego konia - dla niego właśnie. Córcia dosłyszała, nie popuściła, a po dwóch miesiącach pan po raz pierwszy w życiu zagalopował. Inny przykład? Człowiek, który wyświęcił mnie na instruktora, jeździł konno po 90. roku życia. Owszem spacerkowo, owszem, na mega spokojnym wałachu, ale SAM na niego wsiadał i sam sobie jeździł.
Sport na długie lata, zwłaszcza że dojrzałość i doświadczenie bardzo tu procentują.
Aby dogadać się z koniem, trzeba najpierw umieć dogadać się z samym sobą. Koń jest bezlitosnym recenzentem niestabilności emocjonalnej, agresji, strachu, nieopanowania. Z drugiej strony, jeśli jeździec jest spokojny, łagodny i konsekwentny, uzyska harmonię z koniem, która czyni jazdę niezwykle przyjemną i satysfakcjonującą - koń luźny, ufny, chętny i wyczulony na tak subtelny sygnał, jak minimalna zmiana ułożenia ciała w siodle - o to warto powalczyć!
Jazda sama w sobie, galop po lesie czy łące, skoki przez przeszkody - to wyjątkowo piękne przeżycia. Dziki galop daje poczucie prędkości, które w żaden sposób nie da porównać się do pędu samochodem. Motocyklem pewno też nie - choć tu może Coberka umiałaby porównać.
Same zalety, prawda?
Niestety, są i "zady" tej rozrywki.
1. Koszty.
Jazda konna jest sportem kosztownym - godzina jazdy w szkółce z instruktorem kosztuje 30 - 40 zł. Aby uczyć się w przyzwoitym tempie, dobrze byłoby jeździć 3 x w tygodniu, minimalnie 2 x w tygodniu. Niektóre ośrodki umożliwiają "odpracowanie" jazd i dla wielu młodych ludzi jest to bardzo ciekawa forma spędzania czasu. Inna rzecz, że praca odbywa się przy koniach i osobiście niechętnie w roli odpracowującego widziałabym kogoś zupełnie nieobeznanego z tematem. Koszt jazd to jedna sprawa, warto też zadbać o własne wyposażenie. Tu koszt można próbować obniżać, szukając rzeczy z drugiej ręki. Na jakości jednak oszczędzać nie warto. A więc absolutne minimum to toczek lub kask jeździecki. Drugie w kolejności są buty - nie muszą być specjalne do jazdy konnej, ważne, by podeszwa była gładka (bez grubo rzeźbionego protektora) i aby wierzch buta pozbawiony był jakichś klamerek, rzemyków i podobnych ozdóbek. Ważne też jest zapewnienie ochrony łydkom - szkoły są różne: można wybrać oficerki (są też gumowe) z cholewami do kolan, różnego rodzaju chapsy (ochraniacze na łydki), niektórzy poprzestają na solidnych, grubych podkolanówkach. Osoby o wrażliwych dłoniach docenią rękawiczki.
Trzeba się liczyć z tym, że w razie połknięcia bakcyla, koszty będą rosły - być może nawet w związku z posiadaniem własnego konia.
Jeśli kogoś interesuje sport, tzn. starty w zawodach - koszty będą spore. Godzina treningu z trenerem to już raczej więcej niż 100 zł, no i wtedy trzeba się mocniej zaangażować czasowo. Transport konia na zawody, wpisowe, galowy strój jeździecki - to również kosztuje. Za moich czasów można było te koszty obniżyć, "podczepiając się" pod jakiegoś dobrego sportowca - taka osoba równocześnie "jeździła" np. z sześć czy dziesięć koni i raczej potrzebowała kogoś do pomocy. Taki pomocnik - fachowo luzak - od czasu do czasu mógł liczyć na ułatwienie w startach. Jako początek - świetna sprawa.
Niemniej, jeśli kogoś interesuje tylko rekreacyjne poklepanie tyłka w siodle, i trochę pogłówkuje, koszty tego hobby nie są powalające.
2. Zdrowie.
To, co wcześniej napisałam, to wszystko prawda. Niemniej są schorzenia, przy których jazda konna jest zwyczajnie niebezpieczna. Albo wymaga świadomego podejścia do rzeczy.
Zawsze nowych podopiecznych, zwłaszcza tych po 30. roku życia, zachęcałam do konsultacji z lekarzem sportowym. A koniecznie potrzebne są, jeśli u kogoś stwierdzono schorzenia kręgosłupa, układu krążenia czy jakieś problemy neurologiczne. Jeśli ktoś jest zupełnie nieruszający się, to pierwsze jazdy warto poprzedzić lekką zaprawą - rozruszać mięśnie głównie nóg, brzucha, grzbietu.
A więc trzeba najpierw zrobić przegląd samego siebie.
Na marginesie, nie należy od razu (przed wizytą u lekarza) skreślać siebie - wierzcie mi, katalog schorzeń leczonych lub przynajmniej łagodzonych hipoterapią jest imponujący. Co więcej, niektóre niepełnosprawności ruchowe też nie wykluczają z tego sportu. Osobiście znałam dobrych i bardzo dobrych jeźdźców, którzy np. poruszali się na wózku, byli bez jednej z kończyn itp. Imponujące, serio!
Co jeszcze - urazowość. Jazda konna niestety jest urazowa. Upadki z konia, przypadki nadepnięcia, przygniecenia, w drastycznych sytuacjach - pogryzienie czy kopnięcie. Ryzyko jest i nie ma co udawać, że go nie ma.
Tyle na wstępie. Jeśli kogoś z Was zainteresowałam, może powinnam coś dokładniej opisać, wyjaśnić, skomentować - piszcie. Dodam tylko jedno: po tych osiemnastu latach przerwy czuję, że warto, naprawdę warto było wrócić do jazdy.