...nikt nie ma problemów wychowawczych z psem??
No to zaczynam się wymądrzać. Na dzień dobry: przychodzenie na zawołanie.
Prawdziwy problem zaczyna się wtedy, kiedy pies jest zafascynowany a) śliczną sunią b) rozróbą z kumplami c) Prawdziwą Walką d) tą durną raszplą z sąsiedniej ulicy i za żadne skarby świata nie reaguje na nasze wołanie a) zachęcające, b) rozpaczliwe, c) obiecujące, d) z pogróżkami. Prawdziwa porażka to wtedy, kiedy wołamy psa i gonimy go, aby w końcu odzyskać nad nim kontrolę. Marne szanse, zważywszy, że psy zasadniczo biegają szybciej od nas...
Tak naprawdę dużo łatwiej będzie, kiedy pracę z psem nad przychodzeniem na zawołanie zaczniemy od szczeniaczka. Albo przynajmniej od pierwszego kontaktu. Naprawa psa o zwichrowanych przyzwyczajeniach jest trudniejsza, choć wciąż możliwa.
Przede wszystkim należy przyswoić sobie dwie zasady:
1) Pies ma wierzyć, że jesteśmy jego najwyższym dobrem i żadna, ale to żadna krzywda z ludzkiej RĘKI go nie spotka.
2) Pies ma wierzyć, że przebywanie przy pani (czy panu) to przywilej i nagroda, o którą trzeba się postarać.
Dopóki pies niezawodnie nie będzie przychodził na każde zawołanie, obowiązuje jeszcze jedna zasada:
1) Każde podejście psa do pani (czy pana, w imię parytetów
) skutkuje nagrodą. Może to być smaczek, pogłaskanie, dobre słowo, krótka zabawa.
Innymi słowy, scenariusz: 1) wołam psa, 2) pies mnie olewa, ja wciąż wrzeszczę lub, co gorsza, gonię go 3) po trzech tysiącleciach pies jakoś łaskawie podchodzi do mnie, 4) tłukę psa, wymierzając karę za nieposłuszeństwo - jest NIEDOPUSZCZALNY i na pewno nie uświadomi psu, że powinien przychodzić do mnie na każde zawołanie.
Parę praktycznych przykładów z własnego podwórka.
Na spacer zawsze wychodzę z garścią smaczków (w "magicznej kieszonce"
). Podczas spacerów, kiedy pies biega luzem, często go przywołuję, tylko po to, aby dać smaczek, pochwalić i puścić dalej.
Kiedy zawołam psa, a on nie podejdzie od razu, po prostu odwracam się i odchodzę, a nawet odbiegam, w drugą stronę. Pomaga nawet wtedy, kiedy psa kusi śliczna, błotnista kałuża.
Kiedy już muszę do niego podejść (bo czasem trzeba zareagować szybko i skutecznie), to podchodzę, zapinam smycz i odchodzę z psem. Bez nagród, bez kary.